ALPY 2015-2018
- Matterhorn 2018
Liongrat i okolice - Matterhorn 2017
Liongrat - Ortler 2016
Hintergrat - Böses Weibl 2015
- Grossglockner 2015
Studlgrat - Mont Blanc 2015
- Triglav 2015
ALPY 2013-2014
TATRY 2018-2024
TATRY 2017
TATRY 2015-2016
TATRY 2010-2014
GÓRY INNE 2011-2025
Alpejskie Wyprawy 2015-2018
Triglav - Zima 2015
Triglav (niem. Terglau, wł. Tricorno, 2864 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Alp Julijskich (część Alp Wschodnich). Jest najwyższym szczytem Słowenii i znajduje się w herbie i na fladze tego kraju. Triglav należy do Korony Europy. Wznosi się pomiędzy doliną Vrata na północy a kotliną Velo Polje na południu. Od północnej strony opada ponad 1000-metrową ścianą, której eksploracja odegrała istotną rolę w rozwoju słoweńskiego alpinizmu. W pobliżu kopuły znajdują się resztki lodowca, tzw. Triglavski ledenik.
Dzień pierwszy 12.03.2015
Po trzynasto godzinnej drodze z Kościana do Słowenii dotarliśmy do Doliny Krma około godziny 8:30. Po przepakowaniu, przebraniu sie ruszyliśmy w drogę do schroniska .... położonego na wysokości 2515 m.n.p.m. Początkowo droga wiedzie leśnymi terenami, które na wysokości 1763 m.n.p.m. wyprowadzają nas przed schron, który w razie problemów pogodowych może zapewnić nocleg dla czterech osób. Wejście do schronu znajduje się z tyłu budynku. Dalej szlak prowadzi przez tereny pokryte kosodrzewiną, na których mozolnie zdobywamy wysokość będąc już bardzo zmęczeni po podróży i sporym podejściu idziemy dalej mimo dużego zmęczenia. Na około 2000 m. połacie kosodzrzewiny ustępują miejsca skałom i piargom, które oczywiście były głęboko pod śniegiem. Idąc tak krok za krokiem z minuty na minutę zbliżaliśmy sie do celu aby osiągnąć go około godziny 17:00 po ośmiogodzinnej wspinaczce. Tego dnia pozostało nam tylko najejść się i napić do syta, położyć się spać aby wypocząć przed wejściem na Triglav, najwyższy szczyt Słowenii. Schronisko teoretycznie jest nieczynne ale stacjonują tam meteolorodzy, którzy wynajmują miejsce a także przygotują prosty posiłek. Cena noclegu ze zniżką AlpenVerein to 10 Euro, niestety pokoje są nie ogrzewane i panuje w nich bardzo niska temperatura, należy mieć swój śpiwór.

Dzień drugi 13.03.2015
Budzik ustawiony był na szóstą rano ale każdy z nas go zignorował i wstaliśmy około 6:30. Około godziny 7:50 wszyscy staliśmy na zewnątrz gotowi do wspinaczki. Początek wejścia to (oczywiście mowa o zimie) duże nachylenie dochodzące do 70% połączone ze skałami pokrytymi śniegiem powodowało, że wspinaczka była dość wymagająca. Niezbędne były raki oraz najlepiej dwa czekany, które bardzo pomagały w wspinaczce. Trudności skończyły się w momencie wyjścia na grań małego Triglava, grań ta jest pokryta śniegiem i nie przedstawia już trudności, oczywiście dla ludzi których nie paraliżuje kilkusetmetrowa lufa po obu stronach grani. Kolejne ale już zdecydowanie mniejsze trudności pojawiły się na podejściu na główny wierzchołek Triglva. Po pokonaniu ostatnich trudności o godzinie 9:55 stanęliśmy na najwyższym szczycie Słowenii - Triglavie 2864 m.n.p.m. Po wykonaniu obowiązkowych fotek szczytowych rozpoczęliśmy zejście, które okazało się dużo bardziej wymagające niż wejście. Wszelkie strome podejścia trzeba było pokonywać tyłem co wydłużyło czas zejścia. Pod schroniskiem zameldowaliśmy się około godziny 11:45, resztę dnia spędziliśmy na odpoczynku.

Dzień trzeci 14.03.2015
Ostatni dzień wyjazdu zarezerwowany był na zejście do samochodu. Ze schroniska wyszliśmy około godziny 9:00 by po czterech godzinach zakończyć wędrówkę. Był to mój pierwszy zimowy alpejski szczyt i mam nadzieję, że nie ostatni. Muszę powiedzieć, że góry zimą są o wiele piękniejsze niż latem, po prostu mają swój klimat.

Mont Blanc - 2015
Mont Blanc 2015 - Druga Próba
27.06 - 3.07.2015
Mont Blanc (wł. Monte Bianco, pol. Biała Góra, 4810,45 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Alp i Europy, potocznie nazywany Dachem Europy (niektórzy, w tym alpiniści zdobywający Koronę Ziemi, przyjmując inne granice Europy niż Międzynarodowa Unia Geograficzna, uważają Elbrus za szczyt europejski i tym samym najwyższy w Europie). Główny wierzchołek znajduje się na terytorium Francji w regionie Haute-Savoie i w granicach administracyjnych miasta Saint-Gervais-les-Bains. Granica francusko-włoska przebiega przez pobliski, boczny wierzchołek Mont Blanc de Courmayeur (wł. Monte Bianco di Courmayeur) (4748 m n.p.m.).
Po niepowodzeniach wyprawy na Mont Blanc w roku 2014 obiecałem sobie, że nie będę pchał sie na Blanca za wszelką cenę. Moim planem było spokojnie poczekać aż wyprawa znajdzie mnie. Tak właśnie się stało i w połowie maja dostałem zaproszenie na wspólny wyjazd na Mont Blanc wraz z Piotrkiem, Wojtkiem i łukaszem, ekipą, która straciła jednego członka, którego miejsce zająłem. Wyjazd zaplanowany był na sobotę 27.06.2015 r. Z ekipą miałem spotkać się w Legnicy i stamtąd ruszyć do stóp Mont Blanc. Podróż przebiegła bez większych problemów i około 8 rano w niedzielę zameldowaliśmy się na parkingu Lu Crozat. Przepakowaliśmy plecaki, każdy z nich ważył 23-24 kg co nie wróżyło łatwego podejścia, drugim czynnikiem demotywującym była piekielna gorączka, która dawała nam się we znaki przez cały wyjazd. Temperatury sięgały 30-35 stopni w cieniu a na niebie nie było ani jednej chmurki, pojawiały się one tylko pod wieczór ale też nie na długo.
Z parkingu (1420 m.n.p.m.) ruszyliśmy wśród zabudowań do leśnych ścieżek, które wyprowadziły nas na wiszący most, na którym wykonaliśmy obowiązkowe zdjęcia. Dalej droga prowadzi górską łąką, później podejściem tuż obok czoła lodowca Bionnassay. Po tym typowo trekkingowym podejściu teren zaczyna robić się bardziej stromy a na drodze pojawią się sztuczne ułatwienia w postaci lin poręczowych, stalowych stopni i schodów. Po przebyciu tego nieco trudniejszego terenu wychodzimy na łąki, którymi dochodzimy do schroniska Le Nid d'Aigle gdzie uzupełniamy zapas płynów wodą z lodowca. Niestety schronisko to nie cel dzisiejszego dnia i po krótkim odpoczynku ruszamy dalej w już skalnym lecz bardzo kruchym terenie. Do przejścia pozostaje nam około 300 m. w górę, niestety ten ostatni fragment podejścia daje nam ostro w kość. Celem tego dnia był Barak Forestiere des Rognes (2768 m.n.p.m.), dochodzimy do niego po około ośmiu godzinach podejścia w piekącym słońcu, które wszystkich nas wykończyło. Tego dnia pozostało nam tylko najeść się napić i wyspać przed dniem następnym.

Po nocy spędzonej w baraku, rano (poniedziałek 29.06), nie spiesząc się zbieraliśmy się do wyjścia. Celem tego dnia było podejście do Tete Rousse (3167 m.n.p.m.). Dokonaliśmy tego w niespełna 2,5 godziny, idąc spokojnym krokiem w skalnym terenie. Jako, że nie mieliśmy dużo do przejścia jeszcze rano zameldowaliśmy się pod Tete gdzie rozbiliśmy namioty. Resztę dnia spędziliśmy na odpoczynku, posilaniu się i przygotowywaniu wody na dzień następny, w którym mieliśmy według naszego planu dojść jak najwyżej, być może zdobyć szczyt (dodam, że nie mieliśmy w planie noclegu w Vallocie, chcieliśmy tego uniknąć, niestey nie udało się ale o tym później).

Pobudkę zaplanowaną mieliśmy na godzinę 5-6 rano, niestety ja z Piotrkiem mieliśmy duże problemy ze spaniem i już przed 4 postanowiliśmy wstać i szykować się do wyjścia. Stwierdziliśmy, że dobrze by było wyjść wcześniej niż zakładał plan. Nasz pomysł nie spotkał się z aprobatą będących w najgłębszym śnie, Wojtka i Łukasza co spowodowało, że tego dnia nasza ekipa podzieliła się na dwa zespoły dwuosobowe, oczywiście podział dokonał się za porozumieniem obydwu stron. Ja z Piotrkiem wyruszyliśmy około 5:20 w kierunku chyba najbardziej niebezpiecznego miejsca na drodze czyli "Kuluaru Rolling Stones". Nie taki diabeł straszny jak go malują, kuluar pokonaliśmy bardzo sprawnie i ku mojemu zdziwieniu cała droga do Goutiera (3825 m.n.p.m.) przebiegła bardzo szybko jak na moją kondycję, na grani pojawiliśmy się po 2:50 h. Około godzinę po nas wystartował drugi zespół (Łukasz i Wojtek), im już tak sprawnie nie szło i na grani pojawili się 1,5 godziny po nas.
Po odpoczynku udaliśmy się w drugi etap tego dnia, celem był Vallot. Droga do Vallota to śnieżna autostrada, która cały czas pnie się do góry i końca nie widać. W pewnym momencie po wyjściu na płaski śnieżny teren, moim oczom ukazał się Vallot, niestety jego bliskość okazała się złudna. Żeby dojść do Vallota trzeba było zejść około 100 m. a następnie podejść tyle samo albo więcej. Byłem wtedy już zmęczony i stwierdziłem, że widok ten był najbardziej deprymujący podczas całego wyjazdu. Piotrek w tym czasie już doszedł do Vallota i oczekiwał na mnie, ja nie miałem tyle sił i nie byłem wstanie dotrzymać mu kroku, kosztowało by mnie to zbyt dużo sił. Jak pojawiłem się pod Vallotem (około 13:30), Piotrek czekał na mnie z informacją, że rusza na szczyt bo czuje się dobrze i chce spróbować. Ja nie podzieliłem jego entuzjazmu, wolałem poczekać na Wojtka i Łukasza i ruszyć na szczyt razem z nimi po odpoczunku.
Według wszelkich prawideł Łukasz z Wojtkiem powinni się pojawić pod Vallotem około godzinę po mnie, niestety nic takiego nie nastąpiło. Pojawili się oni trzy godziny później a powodem takiego stanu rzeczy było bardzo mocne osłabienie Wojtka, który ostatkiem sił doszedł do Vallota i jedyną rzeczą na którą miał siłę to sen. W tym momencie wyjście na szczyt stało się niemożliwe i choć tego nie planowaliśmy musieliśmy pozostać na noc w Vallocie. W między czasie do schronu dotarł Piotrek, któremu udało się zdobyć szczyt i to on jako pierwszy z naszej ekipy mógł świętować. Razem z Łukaszem zdecydowaliśmy, że na szczyt wychodzimy około trzeciej w nocy a Wojtek rano zdecyduje czy da radę podjąć wyzwanie. O 20:00 wszyscy leżeliśmy i próbowaliśmy zasnąć, ja niestety miałem z tym duże problemy i nadomiar złego około północy zacząłem się źle czuć (co prawdopodobnie było spowodowane dużym przegrzaniem podczas podejścia), jedyną rzeczą, którą mogłem zrobić było wzięcie tabletki od bólu głowy i modlenie się żeby przez pozostałe dwie godziny złe samopoczucie ustąpiło. Na moje szczęście to właśnie nastapiło i o drugiej w nocy byłem już w pełni zdrowy i gotowy do wyjścia. Okazało się też, że Wojtek nabrał na tyle sił, że może spróbowac.

Na szczyt ruszyliśmy około 3:00 (środa 1.07.2015), zaczynając już od Vallota droga pnie się ostro do góry i jest już tak do samego szczytu, na który wyprowadza nas ostra grań, przed którą postanowiliśmy się powiązać. Im bliżej szczytu tym bardziej robiło się jasno, na szczyt dochodzimy o godzinie 5:23. Świętowanie na szczycie trwa około pół godziny, później pozostaje nam zejście do Vallota, krótki odpoczynek i długa droga na dół do Tete Rousse. Droga do Goutera przebiega bez komplikacji, pozostaje nam tylko zejście najtrudniejszą częścią szlaku i przekroczenie osławionego kuluaru. Muszę powiedzieć, że nie jest to miłe zejście, na drodze jest mnóstwo ludzi, skała jest bardzo krucha i bardzo łatwo zrzucić komuś na głowę kamień lub coś zdecydowanie większego. Na zejściu Piotrek nam trochę odskoczył i kuluar przekraczaliśmy we trójkę, poszło nam to sprawnie i bez problemów, pokonaliśmy ostatnią trudność na drodze w dół i szczęśliwie dotarliśmy na pole namiotowe. Niestety idący przed nami Piotrek nie miał tyle szczęścia przy przekraczaniu kuluaru. Będąc tuż przy samym końcu, lewa noga ujechała w dół i nie był już wstanie utrzymać równowagi i zaczął zjeżdżać w dół kuluaru. Na nieszczęście wypadł mu czekan i nie miał za bardzo czym hamować, zjechał kilkadziesiąt metrów w dół strasznie zdzierając sobie łokcie i palce, którymi próbował wyhamowywać prędkość. Nie dość tego o mały włos nie zgubiłby raka, który cudem pozostał bucie niestety boleśnie skręcając kostkę. Piotrek chyba nie widział nigdy widma Brockenu albo widział je trzy razy bo zdołał się zatrzymać, ubrać raka i powoli wspiąć się do bezpiecznego terenu. Koniec końców Piotrek zleciał śmigłowcem do szpitala na oględziny, na szczęście nic poważnego się nie stało i na drugi dzień razem z nami mógł już wracać do Polski. My natomiast zajęliśmy się odpoczynkiem, uzupełnianiem płynów i przygotowaniem do ostatniego noclegu w górach. Następnego dnia czekało nas długie zejście w koszmarnie piekącym słońcu. Tak zakończyła się kolejna wyprawa w Alpy, pozostał nam tylko powrót do Polski.

Grossglockner - Studlgrat 2015
08.08 - 10.08.2015
Großglockner, Grossglockner – najwyższy szczyt Austrii o wysokości 3798 m n.p.m. Znajduje się w Glocknergruppe, podgrupie górskiej Wysokich Taurów, części Alp Centralnych. Drugi co do wybitności szczyt Alp (MDW: 2423 metry). Wznosi się ponad lodowcem Pasterze, do którego prowadzi droga samochodowa (w zimie zamknięta) – odgałęzienie przebiegającej obok drogi glocknerskiej (niem. Bruck Heiligenblut). Stopień trudności najłatwiejszej drogi na szczyt określany jest na PD+ (PD = fr. peu difficile – nieco trudno). Wierzchołek główny pierwszy raz zdobyty został 28 lipca 1800 roku.
Start wyprawy miał miejsce z Poznania. Nasza grupa w składzie Grzesiek, Robert, Paweł i ja ruszyła około północy w 12 - godzinną drogę do Kals. Na miejscu mieliśmy spotkać się z Pawłem (nr 2), który dojechał na miejsce z Berlina. Kals przywitało nas pochmurnym niebem, z którego w niedługim czasie zaczął padać deszcz. Na szczęście udało nam się wstrzelić w 4 - godzinne okno bez deszczu, w którym to udało nam się dojść do schroniska Studlhutte. Tam znowu zaczęło padać co skutecznie przeszkadzało w rozłożeniu namiotów. Ta sztuka udała na się dopiero około godziny 20:00 gdy się przejaśniło i właśnie w takich okolicznościach przyrody zakończyliśmy dzień.

Dzień drugi, pobudka około 5:00, śniadanie, przepakowanie plecaków i ruszamy o 6:20, na początku około 200 m. dość ostro pod górę na lodowiec Teischnitz, muszę powiedzieć, że miałem czarne myśli na temat mojego wejścia granią na tym odcinku, potwornie mnie on zmęczył. Na obrzeżu lodowca zakładamy raki i ruszamy w kierunku grani, tam robimy przerwę, wiążemy się liną i wchodzimy w teren skalny grani Studl. Początek grani do punktu zwanego "Breakfast Place" czyli ostatniego punktu, z którego można jeszcze bezpiecznie zawrócić jest łatwy i nie nastręcza trudności. Przy "Breakfast Place" jak sama nazwa wskazuje robimy przerwę śniadaniową. Od tego momentu co jakiś czas na drodze pojawiają się większe utrudnienia ale nie są one na tyle poważne aby przeszkodzić nam w wejściu na szczyt, choć w trudniejszych miejscach dla świętego spokoju asekurujemy się na półwyblince co nas troszkę spowalnia lecz nie powoduje zatorów na drodze ponieważ tego dnia na grani wspinały się cztery może pięć zespołów. Takim właśnie spokojnym tempem docieramy na szczyt około 13:40 - Grosssglockner zdobyty, rachunki z przed dwóch lat wyrównane. Na szczycie odpoczywamy około godziny, robimy fotki i schodzimy drogą normalną przez lodowiec Kleinglockner, schronisko Erzherzog-Johann i lodowiec Kodnitz. Do Studlhutte dochodzimy przed 19:00, zmęczeni ale bardzo szczęśliwi. Jemy kolację, odpoczywamy i kładziemy się spać po na prawdę ciężkim dniu.


Na dzień trzeci zaplanowane mieliśmy zejście na parking i przejazd do Soldy we Włoszech gdzie mieliśmy wejść na Ortler granią Hinter. Niestety drobne kontuzje Grześka i Pawła spowodowały zmianę planów. Postanowiliśmy w tym dniu odpocząć i zregenerować się co z przyjemnością czyniliśmy na alpejskiej łące znajdującej się w otoczeniu Lucknerhause, tam również rozbiliśmy namioty i spędziliśmy noc oraz po burzliwej dyskusji wybraliśmy cel na dzień następny - Boses Weibl 3119 m.n.p.m., na który bez problemów mogli wejść lekko kontuzjowano koledzy.
Böses Weibl 2015
Böses Weibl 2015
11.08.2015
Böses Weibl 3119 m.n.p.m. to szczyt w grupie Schobergruppe, w Wysokich Taurach w Alpach Wschodnich. Leży w Austrii, we Wschodnim Tyrolu. Szczyt leży na północ Glocknergruppe, ze szczytu widać Grossglocknera jaki większość głównych szczytów Schobergruppe. Na północnych zboczach leży mały lodowiec Peischlachkesselkees.

Dzień czwarty, ósma rano, rozpoczynamy wejście na Böses Weibl. Szlak na szczyt niczym nie różni się od tarzańskich szlaków, są łąki, skałki, strumienie i szczyt, który nie jest zbyt piękny, wygląda jakby ktoś usypał górę kamieni i w najwyższym punkcie postawił krzyż. Docieramy na niego po około 4 godzinach podejścia, sam szczyt może nie piękny ale za to widokowo bardzo piękny, zwłaszcza doskonały widok na króla wysokich Taurów - Grossglockner. Szczyt zdobyty, pozostaje zejść zapakować się do samochodu i udać się na nocleg do Campingu w pobliżu Kals aby wypocząć przed drogą do Polski. Podsumowując wyjazd powiem, że jestem w 100% z niego zadowolony pomimo rezygnacji z Ortlera, dla mnie celem numer jeden był Grossglockner granią Studl i cel ten osiągnąłem. Ortler na pewno poczeka...

Ortler - Hintergrat 2016
Ortler (wł. Ortles) – szczyt w Alpach Retyckich, części Alp Wschodnich. Leży w północnych Włoszech w regionie Południowy Tyrol, blisko granicy ze Szwajcarią. W przeszłości był najwyższym szczytem Austro-Węgier, obecnie to najwyższy szczyt Południowego Tyrolu, a zarazem jeden z najwyższych w Alpach Wschodnich. Wysokość 3905 m n.p.m., na starszych mapach podawane jest 3899 m n.p.m.

Kolejnym szczytem, któremu postanowiłem stawić czoło był Ortler o wysokości 3905 m.n.p.m. Jako drogę wybraliśmy sobie malowniczą i niestety bardzo kruchą Hintergrat wycenianą na AD, schodziliśmy drogą normalną przez lodowiec Obener Ortler z noclegiem w Ortler biwak na wysokości 3318 m.n.p.m.
Ekipa, która wyruszyła do włoskiej Soldy liczyła osiem osób, z czterema z nich miałem już okazję bywać w górach także nie była to tzw. łapanka z forum :-). Do Soldy dotarliśmy trochę późno przez korki pod GaPa, mimo to około 17:00 ruszyliśmy do schroniska Hintergrat a każdy z nas obładowany był jak szanujący się Sherpa, czekało nas 700 m. podejścia. Mimo mojej 24 godzinnej podróży z nad polskiego morza do schroniska dotarłem po 2:10 co uważam za sukces. W pobliżu schroniska rozbiliśmy namioty, wcześniej pytając o pozwolenie właścicieli schroniska, informacyjnie powiem, że można się rozbić w pobliżu schroniska aby nie na lądowisku dla śmigłowców. Przy schronisku można nabrać wody płynącej z lodowca i skorzystać z toalety także warunki są bardzo dobre. Czas płynął a my na następny dzień mieliśmy w planie ruszyć na grań także trzeba było położyć się spać aby choć trochę wypocząć przed wspinaczką.

Większość ekip rusza o godzinie 3:00 w nocy, my chcieliśmy się wyspać i na grań ruszyliśmy o godzinie 7:00, a co, mamy czas a pogoda wyśmienita. Pierwsza powiedzmy, część drogi to całe mnóstwo kamieni, kamyczków, które uciekały spod nóg powodując znaczną utrtę sił. Dochodząc do pierwszych formacji skalnych, pomyślałem nareszcie twardy grunt pod nogami. Jakież było moje zdziwienie gdy postawiłem pierwsze kroki na tym "twardym gruncie", trzeba było bardzo uważać za co się łapie i gdzie się stawia nogi, dosłownie łapiąc się skały odpadały odłamki wiekości wiadra 10l. Jednym takim odłamkiem, całe szczęście mniejszym, dostałem w kolano co spowodowało nie mały ból i przekreśliło szanse wejścia na drugi szczyt. Już w tym momencie wiedziałem , że wszystkie siły muszę przeznaczyć na dokończenie grani i szczęśliwe zejście do namiotów. Po kilku podejściach "twardym gruntem" dostaliśmy się na pierwsze pole śnieżne gdzie niezbędne okazało się założenie raków. Po przejściu pola i krótkiej skalnej wspinaczce rozpoczęły się te prawdziwe opisywane trudności grani Hinter. Na początek należało (tak było rozsądnie) wykonać zjazd, który wyprowadził nas na czwórkowy kominek ubezpieczony dwoma ringami. Po przejściu kominka droga dość ostro pnie się do góry, tutaj postanowiliśmy założyć linę poręczową, która wprowadziła znaczące uspokojenie podczas wspinaczki :-). Wszyscy byliśmy tak uspokojeni, że nie zauważyliśmy jak dostaliśmy się na drugie pole śnieżne, które było znacznie bardziej pochylone niż pierwsze, na moje oko tak 45-50 stopni ale za to podejście było kilkakrotnie krótsze. Za polem śnieżnym czekało nas ostre kilkudziesięciometrowe podejście skalne, które po 9 godzinach wspinaczki wyprowadza nas na szczyt Ortlera.

Na szczycie przebywamy około pół godziny, robimy fotki, kręcimy filmy, gratulujemy sobie wejścia. Trójka z nas postanawiła schodzić aż do namiotów co w konsekwencji nie udaje się i dochodzą do schroniska Payer gdzie zostają na nocleg, ze zniżką alpena 16 euro. Ja zostaję w grupie pięciu osób i zgodnie z planem udajemy się 600 m. na dół do schronu gdzie spędzamy noc. Nocą okolice Soldy nawiedziły nie małe burze, trwały około godziny i trochę nas nastraszyły bo co by było jakby jeden z piorunów uderzył w ten blaszany schron...

Rankiem schodzimy kolejno do schroniska Payer, później Tabareta skąd już prawie prosta droga do namiotów gdzie melduję się około 17:00 tuż przed deszczem. Dla mnie wypady górskie skończyły się w momencie uderzenia kamieniem w kolano to też następnego dnia pospacerowałem trochę po górkach w pobliżu schroniska a chłopaki poszli zdobyć Gran Zebru. Góra ta jednak okazała się bardzo trudna i wpuściła tylko jednego z siódemki atakujących.
Matterhorn - Liongrat 2017
Matterhorn (wł. Monte Cervino, fr. Mont Cervin; 4478 m n.p.m.) – szczyt w Alpach Zachodnich, szósty pod względem wysokości samodzielny szczyt alpejski. Leży na granicy między Szwajcarią (kanton Valais) a Włochami (region doliny Aosty, Valle d'Aosta). Matterhorn jest jednym z najbardziej znanych szczytów świata, a jego sylwetka jest często utożsamiana z symbolem góry w ogóle. Jego skalno-lodowa piramida samotnie wznosi się wśród pól firnowych i lodowców Alp Pennińskich. Jego najwyższa, zachodnia ściana ma wysokość 1400 metrów, natomiast łączna wysokość względna wynosi około 3000 m. Jest jednym z najpóźniej zdobytych szczytów alpejskich, nie tyle z uwagi na rzeczywiste trudności techniczne, co ze względu na odstraszający wygląd. Z wierzchołka Matterhornu opadają cztery wybitne granie: Hörnli, Lion, Zmütt oraz Furgen.

Lipiec 2017 to kolejna data wyjazdu, na którą zaplanowaliśmy wyjazd na króla Alp - Matterhorna. Tym razem zespół liczył pięć osób co się później okazało nie było dobrym pomysłem gdyż wymagająca wspinaczka na Matterhornie wymaga sprawnych zespołów dwuosobowych, zespoły trzyosobowe wprowadzają niepotrzebne przestoje i utrudniają asekurację. Do Cervinni dojechaliśmy bez większych problemów około 8 rano. Po przepakowaniu plecaków ruszyliśmy w kierunku schroniska Abruzzi, droga jest bardzo prosta, wije się zakosami a wysokość do pokonania to około 800 m. W pobliżu schroniska rozbiliśmy namioty, jest tam dostęp do strumienia z wodą co nie jest bez znaczenia. Tego dnia już tylko odpoczywaliśmy zbierając siły na dzień jutrzejszy.

W drogę do schronika Carrel wyruszyliśmy około 7:30, do pokonania mieliśmy około 1000 m. wysokości. Droga do przełęczy prowadzi przez piargi, skalne podejścia oraz płaty śnieżne, ten odcinek drogi nie jest jeszcze bardzo wymagający. Pierwsze trudności rozpoczynają się po przekroczeniu przełęczy i są ubezpieczone linami poręczowymi, które ułatwiają ich pokonanie. Mimo tych ułatwień droga nie należy do łatwych, wiele przejść zależy od siły ramion i obycia z ekspozycją. Schronisko może pomieścić około 50 osób a cena noclegu to 20 euro. Podczas naszego pobytu w schronisku nie było ani grama wody, na szczęście w pobliżu znajdował się płat śniegu, który wykorzystaliśmy do pozyskania wody. Niestety na wysokości schroniska zakończyła się nasza przygoda z Matterhornem, co prawda rano wyszliśmy z zamiarem ruszenia na szczyt ale splot nieprzewidzianych czynników, które bardzo skutecznie opóźniły wyjście o około dwie godziny spowodował podjęcie decyzji o odwrocie. Po powrocie do schroniska, sprawdzeniu prognoz pogody zdecydowaliśmy się zejść na dół. Była to trudna decyzja ale patrząc na to teraz bardzo słuszna, tego dnia i następnego po południu przyszły deszcze i burza co mogło by skutecznie przeszkadzać w zejściu z Matta. Teraz pozostało nam tylko zejście do samochodu i powrót do Polski, pomimo porażki wyjazd uznaję za bardzo udany a powrót na Mata mamy zaplanowany na rok 2018.

Matterhorn - Liongrat i okolice 2018
Matterhorn (wł. Monte Cervino, fr. Mont Cervin; 4478 m n.p.m.) – szczyt w Alpach Zachodnich, szósty pod względem wysokości samodzielny szczyt alpejski. Leży na granicy między Szwajcarią (kanton Valais) a Włochami (region doliny Aosty, Valle d'Aosta). Matterhorn jest jednym z najbardziej znanych szczytów świata, a jego sylwetka jest często utożsamiana z symbolem góry w ogóle. Jego skalno-lodowa piramida samotnie wznosi się wśród pól firnowych i lodowców Alp Pennińskich. Jego najwyższa, zachodnia ściana ma wysokość 1400 metrów, natomiast łączna wysokość względna wynosi około 3000 m. Jest jednym z najpóźniej zdobytych szczytów alpejskich, nie tyle z uwagi na rzeczywiste trudności techniczne, co ze względu na odstraszający wygląd. Z wierzchołka Matterhornu opadają cztery wybitne granie: Hörnli, Lion, Zmütt oraz Furgen.
Lipiec 2018 to kolejna data wyjazdu, na którą zaplanowaliśmy drugi wyjazd na króla Alp - Matterhorna. Tym razem zespół liczył cztery osoby (Grzesiek, Janusz, Łukasz i ja oraz Marian i Damian, którzy dołączyli do nas po zdobyciu Gran Paradiso już przy schronisku Abruzzi. Do Cervinni dojechaliśmy bez większych problemów około 5:30 rano. Po przepakowaniu plecaków ruszyliśmy w kierunku schroniska Abruzzi, droga jest bardzo prosta, wije się zakosami a wysokość do pokonania to około 800 m. Pod schroniskiem zameldowaliśmy się przed godziną 10:00, droga w górę minęła w miarę szybko co dało nam dużo czasu na odpoczynek. W pobliżu schroniska rozbiliśmy namioty, jest tam dostęp do strumienia z wodą co nie jest bez znaczenia, tego roku w okolicach schroniska zalegało również sporo śniegu, który topiąc się o mały włos zalałby nam namiotu. Resztę dnia spędziliśmy na odpoczynku i regeneracji po podróży, popołudniu udało nam się nawet obejrzeć w telefonie transmisję z finałowego meczu MŚ Francja - Chorwacja (4:2).

Następnego dnia około 7:30 wyruszyliśmy w drogę do schroniska Carrel, do pokonania mieliśmy około 1000 m. wysokości. Droga do przełęczy prowadzi przez piargi, skalne podejścia oraz płaty śnieżne, które tego roku były zaskakująco rozległe, ten odcinek drogi nie jest jeszcze bardzo wymagający, pierwsze trudności rozpoczynają się po przekroczeniu przełęczy i są ubezpieczone linami poręczowymi, które ułatwiają ich pokonanie. Mimo tych ułatwień droga nie należy do łatwych, wiele przejść zależy od siły ramion i obycia z ekspozycją. Do Carrela dochodzimy po około 7 godzinach, schronisko może pomieścić około 50 osób a cena noclegu to 20 euro. Tego roku na bocznej ścianie schroniska zalegało sporo śniegu to też nie mieliśmy problemu z produkcją wody. Resztę dnia jak to zwykle bywa odpoczywamy i regenerujemy się, między czasie pogoda psuje się, zaczyna wiać wiatr i padać śnieg. Pomimo tego faktu nie tracimy nadziei bo prognozy na dzień następny zapowiadają lampę od godzin porannych. Godzinę pobudki ustalamy na trzecią rano, około 20 kładziemy się spać, niestety łapią mnie dreszcze zimna i nie moge spać. Prawdopodobnie jest to spowodowane przegrzaniem na słońcu podczas podejścia, biorę dwie aspiryny i pomaga ale zasnąć już nie mogę co mnie trochę niepokoi bo do pobudki zostało jakieś dwie godziny.

Niestety, ponownie na wysokości schroniska zakończyła się nasza przygoda z Matterhornem, co prawda rano wyszliśmy z zamiarem ruszenia na szczyt ale pogoda na zewnątrz w niczym nie przypominała tej zapowiadanej dzień wcześniej, skały, liny oraz łańcuchy były oblodzone. Po powrocie do schroniska i przeanalizowaniu warunków stwierdziliśmy, że do dnia następnego niewiele może się poprawić i zdecydowaliśmy się zejść na dół. Była to bardzo trudna decyzja, którą podejmowaliśmy już drugi raz, jakbyśmy przeżywali jakieś deja-vu ale patrząc na wydarzenia dnia nastepnego ponownie decyzja wydawała się słuszna. W schronie tego dnia była sześcioosobowa nasza grupa i dwójka polaków, którzy także tego samego dnia postanowili wejść na Matta oraz przypadkowa para belgów, którym dzień wcześniej musieliśmy udzielić pomocy podczas podejścia do Carrela. Nikt z obecnych tego dnia nie zdobył Matterhornu, nawet nie wyszedł więcej niż 20 m. powyżej schroniska. Już po powrocie do Polski dowiedzieliśmy się, że w dniu następnym powyżej schodów Jordana straciła życie para austryjaków co jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że nasza ocena sytuacji była słuszna. Po zejściu do Abruzzi obmyśliliśmy sobie plan zapasowy na dzień następny, wybór padł na Breithorn. W planie było przejście do stacji kolejki Plan Maison, wjazd na Plateu Rosa i dalej obok Małego Matterhornu wejście na Breithorn.

Tak jak zakładał plan rano ruszyliśmy w kierunku Plan Maison, jednak po osiągnięciu celu zdecydowałem się odpuścić także to wejście ponieważ ostatni wagonik z Plateau Rosa wracał o 15:30 co dawało bardzo mało czasu na wejście i zejście na ostatni kurs. Koledzy Grzesiek, Janusz i Łukasz (Marian z Damianem wyjechali do Polski w dniu zejścia z Carrela) pojechali kolejką i w konsekwencji udało im się wejść na szczyt i zdążyć zejść na ostatni wagonik ale dosłownie w ostatniej chwili, zapas czasu wynosił raptem 5 min. Ja w tym czasie pokręciłem się w okolicy, poszedłem nad jezioro Goillet oraz Tramail de Vieille gdzie z rozkoszą podczas dłuższego odpoczynku pomoczyłem nogi. Stamtąd ruszyłem już w kierunku naszego obozu pod schroniskiem Abruzzi. Koledzy wrócili około 18 i stwierdzili, że szczyt wyssał z nich całą moc, podejście było długie i męczące a słońce skutecznie pozbawiało sił. To był nasz ostatni wieczór po Matterhornem, następnego dnia zeszliśmy na parking i ruszyliśmy w kierunku Polski. Na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie powiedzieć czy będzie trzecia próba, na raie nie myślę o tym ale i nie mówie nie, czas pokaże czy przyjdzie mi podjąć trzecią próbę.