ALPY 2015-2018
ALPY 2013-2014
TATRY 2018-2024
TATRY 2017
TATRY 2015-2016
- Tatry Zachodnie 2016
- Tatry Zima 2016
- Kościelec Zima 2016
- Rysy Zima 2015
- Giewont Zima 2015
- Tatry Zima 2015
TATRY 2010-2014
GÓRY INNE 2011-2025
Tatrzańskie Wyprawy 2015-2016
Tatry - Zima 2015
Nie minął rok od naszego powrotu z Tatr a my snuliśmy już plany o następnym wypadzie. Tym razem zrezygnowaliśmy z noclegów w Zakopanem na rzecz schronisk w Tatrach. Tego roku również dzieci zrezygnowały z wyjazdu i na polu bitwy zostałem tylko z żoną. Ja jako główny koordynator wypraw w domu podjąłem się zaplanowania drogi jak najbardziej widokowej a zarazem możliwej do przejścia w warunkach zimowych. Termin wyjazdu ustaliliśmy na drugi tydzień ferii zimowych tj. 7-14.02.2015 r. Pierwotnym plan wyprawy wyglądał następująco:
Dzień pierwszy - Kuźnice - Giewont - zejście na nocleg do Kondratowej.
Dzień Drugi - Kondratowa - Przełęcz pod Kopą - Goryczkowe Czuby - Kasprowy - zejście na nocleg do Murowańca.
Dzień trzeci - Murowaniec - Kościelec - Murowaniec nocleg.
Dzień czwarty - Murowaniec - Przełęcz Zawrat - Schronisko w D5SP.
Dzień piąty - Schronisko w D5SP - Kozi Wierch - Schronisko w D5SP nocleg.
Dzień szósty - Schronisko w D5SP - Szpiglasowa przełęcz - Szpiglasowy Wierch - Morskie Oko.
Dzień siódmy - Morskie Oko - Rysy - Morskie Oko
Dzień ósmy - wyjazd.
Dzień pierwszy, Giewont - Sobota 7 lutego 2015
Dzień drugi - Niedziela 8 lutego 2015
Planem na ten dzień było przniesienie się do schroniska "Murowaniec" na Hali Gąsienicowej, pierwotnie miało to się odbyc czerwonym szlakiem przez Goryczkowe Czuby. Niestety załamanie pogody, które miało przyjśc w nocy - przyszło a ranek powitał nas pochmurnym niebem i obfitymi opadami śniegu. Chciał, nie chciał trzeba było się zbierać i ruszać w drogę. Pierwszą opcją na jaką wpadliśmy było zejście do Kuźnic i wjechanie kolejką na Kasprowy Wierch a następnie zejście do Murowańca (oczywiście jak kolejka byłaby czynna bo wiał też dość silny wiatr). Zejście do Kuźnic przebiegło szybko i sprawnie a kolejka na nasze nieszczęście była czynna, dlaczego nieszczęście, o tym później. Kupiliśmy bilety, wjechaliśmy na Kasprowy. Nie wychodząc na zewnątrz ubraliśmy się, założyliśmy raki i wyszliśmy na zewnątrz gdzie rozgrywał się istny armageddon, dopiero na zewnątrz przekonaliśmy się jak mocno wieje i pada śnieg a widoczność w porywach sięga 10 metrów. Narciarze, którzy wjechali razem z nami kolejką wracali spowrotem do budynku i mówili, że nie ma opcji zjechania w takich warunkach. Po krótkim zastanowieniu również zawróciliśmy przez co nie byliśmy zbytnio zadowoleni (trzeba było zapłacić za zjazd kolejką w dół). Pomyśleliśmy, trudno, stało się trzeba było iść przez Dolinę Jaworzynki. Zjechaliśmy spowrotem do Kuźnic i ruszyliśmy w kierunku Doliny Jaworzynki, nasze lepsze humory nie trwały długo, jak tylko weszliśmy na otwarty teren zaczął sypać gęsty śnieg, wiać porwisty wiatr a ludzie którzy szli przed nami zawracali mówiąc, że nie ma żadnych śladów i nie wiadomo w którą stronę iść a śniegu jest po kolana i rzeczywiście tak było. Zawisło nad nami widmo nie dostania się do Murowańca i przymusowy nocleg gdzieś w Zakopanem. Żona już zadzwoniła do Murowańca, że nie zdołamy dotrzeć przed zmrokiem i musimy zrezygnować z rezerwacji. Na szczęście, jedyne dzisiejszego dnia, Pani z recepcji przypomniała nam o lekkim czarnym szlaku z Brzezin, tak więc podjechaliśmy busem do Brzezin i udaliśmy się w 6,5 kilometrową drogę, która nieźle dała nam w kość. Do schroniska dotarliśmy krótko przed zmrokiem, tak około 17:30 i z wielką ulgą zakwaterowaliśmy się w pokoju.

Dzień trzeci i czwarty - Poniedziałek, wtorek 9,10 lutego 2015
Po wrażeniach dnia poprzedniego postanowiliśmy sie pokręcić po Hali Gąsienicowej a dokładnie pójść nad Czarny Staw Gąsienicowy i sprawdzić szanse wejścia na Kościelec w dniu następnym. Jeszcze przed wyjściem po wnikliwym przeanalizowaniu naszej sytuacji oraz wzięciu pod uwagę ciągle padającego śniegu postanowiliśmy (myślę, że było to dobre posunięcie) zrezygnować z dwudniowego pobytu w Dolinie Pięciu Stawów na rzecz przedłużenia pobytu o dzień w Murowańcu oraz Morskim Oku. Na szczęście w obu schroniskach pokoje były wolne i nie było problemu z rezerwacją. Prawdę mówiąc byliśmy niepocieszeni rezygnując z pobytu w moim zdaniem najpiękniejszej dolinie w Tatrach ale wiedziałem również, że przy tych opadach śniegu nie wiele byśmy tam zdziałali. Woleliśmy skupić się na miejscu gdzie byliśmy a potem na spokojnie przenieść się do Morskiego Oka. Po tych postanowieniach mogliśmy spokojnie podreptać w kierunku Czarnego Stawu. Szlak był zasypany śniegiem, zobaczyć można było tylko pojedyńcze ślady kursantów szkoleń lawinowych i turystyki zimowej. Pod Czarnym Stawem zauważyliśmy dwójkę ludzi próbującą wejść na Kościelec, którzy brnęli po kolana a czasami po pas w śniegu aby i tak po przejściu zaledwie około 100 m od szlaku zawrócić. Wtedy zrozumiałem, że mam żadnych szans na wejście na Kościelec i nie wiadomo czy w ogóle uda sie gdziekolwiek wejść. Pokręciliśmy się jeszcze trochę po tafli Czarnego Stawu i postanowiliśmy przejść się do dolnej stacji wyciągu na Kasprowy Wierch. Cały czas wiało i sypało, spod wyciągu poszliśmy już do schroniska i oddaliśmy się odpoczynkowi. Po zmroku wyszliśmy tylko na nocną sesję zdjęciową :-).
Dzień następny przywitał nas trochę lepszą pogodą tzn. słabiej padał śnieg a od zachodu zaczęło się rozjaśniać niebo, no i przestało wiać. W ten dzień postanowiliśmy przejś się spacerkiem do przełęczy Między Kopami żeby wybadać drogę zejściową do Kużnic, którą mieliśmy pokonać nastepnego dnia. Po wyjściu ze schroniska okazało się, że ślady wydeptane były tylko do Betlejemki a dalej wszystko zasypane tak więc czekało nas torowanie. Na szczęście po chwili dreptania w śniegu zobaczyliśmy dwójkę ludzi idącą z Kuźnic, którzy lekko ale zawsze, przedepali nam droge do przełęczy. Podczas marszu spotkaliśmy następnych ludzi co napawało nas optymizmem, że jednak szlak na jutro brdzie przedeptany biorąc też pod uwagę coraz słabiej padający śnieg. Do przełęczy Między Kopami oczywiście dotarliśmy, chwilę się tam pokręciliśmy i rozpoczęliśmy powrót do schroniska podczas, którego wpadłem na pomysł pójścia na Kasprowy Wierch po krótkim posileniu się i odpoczynku. Około 14:00 wyszedłem ze schroniska sam, żona postanowiła zostać i odpocząć w spokoju. Moje chęci wejścia na Kasprowy prysnęły jak bańka mydlana zaraz po wyjściu ze schroniska, na zewnątrz okazało się, że pada marznący deszcz co skutecznie odstraszyło mnie przed wejściem na Kasprowy. Nie było sensu kręcić sie na zewnątrz a więc i ja tego dnia oddałem się już tylko odpoczynkowi i zbieraniu sił na dostanie sie do Morskiego Oka w dniu następnym.

Dzień piąty - Środa 11 lutego 2015
Po porannym spakowaniu plecaków około 7:30 wyszliśmy z zamiarem dotarcia do Kuźnic. Zaraz po wyjściu ze schroniska naszym oczom ukazała się zupełnie inna aura, z każdej strony przebijał się błękit nieba, nie padał śnieg, było po prostu pięknie aż chciało się iść, tak więc poszliśmy. Droga do przełęczy Między Kopami była już bardzo dobrze przetarta, spowalniały nas tylko przystanki podczas, których nie mogłem się powstrzymać od kręcenia filmów i fotografowania. Takich widoków brakowało nam od trzech dni a jak już nastały to nie mogłem się nacieszyć :-). Poszliśmy drogą przez Boczań, która wydała nam się łatwiejsza z naszymi zapakowanymi plecakami. Zejście przebiegło bez najmniejszych problemów co spowodowało, że nie wiedząc kiedy znaleźliśmy się na rondzie Jana Pawła. Tam uzupełniliśmy zapasy (czytaj napoje chłodzące - piwo :-) ) takie jak chleb itp. i nie czekając długo siedzieliśmy już w busie do Palenicy Białczańskiej. Przed godziną 11:00 staliśmy gotowi aby wyruszyć w 9-kilometrową drogę do Morskiego Oka. Pomimo, że mieliśmy na plecach ciężkie plecaki, co mnie bardzo zaskoczyło, udało nam się dostać do schroniska w czasie takim jak na znakach. W czasie drogi zrobiło się bardzo gorąco, szło się ciężko i trochę nas to zmęczyło ale wszytkie niedogodności zrekompensowały nam widoki jakie zastaliśmy nad Morskim Okiem, jednym słowem było pięknie, jedyny minus to tłumy ludzi. Klimatycznie i bardziej górsko robiło się tak po godzinie 17:00 kiedy turyści wracali do busów a w schronisku robiło się pusto i cicho. Jako, że byliśmy tym dniem już zmęczeni szybko oddaliśmy się w objęcia Morfeusza aby zbierać siły na następne dni.

Dzień szósty- Czwartek 12 lutego 2015
Czwartkowy ranek przywitał nas mroźną ale piękną słoneczną pogodą. Tego dnia zaplanowaliśmy sobie spokojny spacer nad Czarny Staw pod Rysami. Szliśmy spokojnym krokiem przez taflę Morskiego Oka, po 20 minutach byliśmy na drugim jego końcu. Przed nami zostało już tylko 180 metrowe podejście na poziom stawu. Pomimo tego, że ludzi pod Morskim Okiem codziennie jest bardzo dużo szlak na Czarny Staw był słabo przedeptany i zalegała na nim gruba warstwa kopnego śniegu, fakt faktem, że cały czas była ogłoszona trójka lawinowa, nas na szczęście żadna lawina nie dopadła :-). Idąc tak cały czas pod górę wyszliśmy nad Czarny Staw, byliśmy tam pierwsi tego dnia, było cicho, bezwietrznie a pogoda była rewelacyjna. W takich warunkach nie można robić nic innego jak podziwiać piękne górskie okoliczności przyrody a otoczenie Stawu może robić wrażenie, wszak otaczają go takie szczyty jak Rysy, Mięguszowieckie szczytu, Kazalnica a są to jak na polskie warunki giganty. Jak zwykle w takich okolicznościach wykonałem pokaźną fotograficzno-filmową dokumentacje z wejścia, którą później w domowym zaciszu mogę się delektować :-). W drodze powrotnej podeszliśmy pod lodospady, które znajdowały się pod Czarnym Stawem na Czarnostawiańskiej Siklawie. Szkoda, że nie wziąłem ze sobą liny, uprzęży i czekana bo fajnie by było się powspinać. Resztę dnia spędziliśmy w schronisku snując plany na dzień następny a, że po południu dostałem informacje o dostępności szlaku do Doliny za Mnichem plan stał się jednoznaczny. Drugą dobrą informacją było ogłoszenie dwójki lawinowej na dzień następny.

Dzień siódmy- Piątek 13 lutego 2015
Na ten dzień w planach była wędrówka do Doliny za Mnichem, było to pierwsze wyższe wyjście po ostatnich opadach śniegu. Pogoda była rewelacyjna, tym razem sprawdziłem, było 11 stopni mrozu. Tak jak dnia poprzedniego tak i dzisiaj rozpoczęliśmy od wejścia na taflę Morskiego Oka i ruszyliśmy jego prawą stroną aby zaraz za Półwyspem Miłości skręcić w prawo w przetorowaną dnia poprzedniego drogę do Doliny za Mnichem. Muszę przyznać, że pierwsze dwieście metrów podejścia był to stok o dużym nachyleniu, który mocno zapadł w psychikę mojej żony. Już podchodząc zastanawiała się jak będzie schodzić, ja natomiast nie lubię się martwić na zapas dlatego oddałem się podziwianiu krajobrazów i fotografowaniu ich. Jako, że wszystko ma swój koniec tak i te podejście wyprowadziło nas na bardziej płaską część trasy. Dalsza droga nie przedstawiała żadnych trudności, no może krótki fragment żlebu gdzie możliwe było zejście lawiny, na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Pod koniec płaskiego terenu czekało na nas krótkie podejście, które wyprowadziło nas do Doliny za Mnichem. Tam przetestowaliśmy jamę wykopaną w trakcie kursu lawinowego i muszę powiedzieć, że miałbym problem z przenocowaniem tam, musiałbym zdecydowanie ją powiększyć :-). Niestety sladów w kierunku Szpiglsowej przełęczy nie było a żona miała obawy przed torowaniem w nieznanym jej terenie także postanowiliśmy zakończyć wyjście na Dolinie za Mnichem. Pokręciliśmy się jeszcze trochę po dolinie i zaczęliśmy schodzić do Morskiego Oka w gorącym słońcu. Pomimo obaw żony o zejście w stromym terenie nie było tak źle i pokonaliśmy je bez większych problemów. Około godziny 14:00 pojawiliśmy się w schronisku. Miała to być ostatnia wyprawa tego wyjazdu a następnego dnia mieliśmy zejść do samochodu i ruszyć w drogę do domu ale żona za co jestem jej bardzo wdzięczny zaproponowała mi żebym podjął próbę wejścia na Rysy w sobote rano. Według planu ja miałem ruszyć na Rysy a żona spakować się, oddać mój plecak do przechowalni i zejść do samochodu i tak właśnie było.

Pomimo komplikacji pogodowych cały wyjazd uważam za bardzo udany, spędziliśmy w Tatrach praktycznie osiem wspaniałych pełnych wrażeń dni. Podczas wyjazdu przeszliśmy około 60 kilometrów i wspieliśmy się na wysokość 3500 m., ja nie chwaląc się dołożyłem do tego jeszcze wejście na Rysy. Co prawda pozostał pewien niedosyt w postaci nie zobaczenia Doliny Pięciu Stawów ale jak to mówią co się odwlecze to nie uciecze, na pewno jeszcze tam wrócimy.
Giewont Zima - 2015
Sobota 7 lutego 2015
Giewont – masyw górski w Tatrach Zachodnich o wysokości 1894 m n.p.m. i długości 2,7 km. Jego główny wierzchołek, Wielki Giewont, jest często uznawany za najwyższy szczyt w Tatrach Zachodnich położony w całości na terenie Polski; wyższa jest jednak Twarda Kopa w pobliżu Czerwonych Wierchów, pomijana ze względu na niewielką wybitność. Masyw Giewontu położony jest między Doliną Bystrej, Doliną Kondratową, Doliną Małej Łąki i Doliną Strążyską. Góruje nad Zakopanem i jest z niego znakomicie widoczny. Od strony północnej Giewont jest stromy i trudno dostępny, zbocza południowe są łagodniejsze.
Plan ustalony, urlopy pozałatwiane, pozostało oczekiwanie na wyjazd. Nie wiadomo kiedy jak na kalendarzu pojawiła się data 6 lutego 2015 r. i przyszedł oczekiwawny od dawna czas wyjazdu. Plecaki spakowane do samochodu , pora ruszać w 860 kilometrową drogę. Wyjechaliśmy przed 21:00 w kierunku trójmiasta i dalej na autostradę A1, A2 na Łódź i dalej do Częstochowy. W Sosnowcu wjechaliśmy na A4 i dalej na Zakopiankę, w Zakopanem wylądowaliśmy przed 7:00, zostawiliśmy samochód na parkingu i udaliśmy się w kierunku Kużnic. Tam nie pozostało nic innego jak założyć ciężkie plecaki i ruszyć w kierunku schroniska na Hali Kondratowej. Tam można było zdjąć plecaki i ulokować się w pokoju, po krótkim odpoczynku założyliśmy raki i ruszyliśmy w kierunku Giewontu.

Ciężko się szło mając na uwadze nieprzespaną noc, mimo tych niedogodności jakoś udało nam się dotrzeć na przełęcz pod Kopą Kondracką a stamtąd już tylko krok i Giewont, no może dłuższy krok :-). Ten dłuższy krok był faktycznie dośc długi ale koniec końców po 2:40 stanęliśmy na szczycie skąd rozpościerał się piękny widok na Tatry jak i Zakopane. Pogoda tego dnia była piękna, bezwietrznie i ciepło. Nic nie zapowiadało załamania, które miało przyjść w nocy. Szczyt zdobyty, można wracać na zasłużony odpoczynek do schroniska. W schronisku mieliśmy sie jeszcze spotkać z uczestnikami spotkania forumowego Górskiego Świata . Niestety byliśmy tak zmęczeni, że jedyną czynnością o jakiej myśleliśmy to iść przespać się, oczywiście znaleźliśmy trochę czasu (żałuję, że tak krótko i mam nadzieję, że kiedyś wybiorę się na taką forumową bibę) żeby poznać się z forumowymi koleżankami i kolegami i wspólnie zamienić kilka zdań. Ogólnie rzecz biorąc był to bardzo udany dzień, spędzony w miłym towarzystwie i przy pięknej pogodzie.

Rysy Zima - 2015
Sobota 14 lutego 2015
Rysy (słow. Rysy, niem. Meeraugspitze, węg. Tengerszem-csúcs) – góra położona na granicy polsko-słowackiej, w Tatrach Wysokich (jednej z części Tatr). Ma trzy wierzchołki, z których najwyższy jest środkowy (2503 m n.p.m.), znajdujący się w całości na terytorium Słowacji. Wierzchołek północny, przez który biegnie granica, stanowi najwyżej położony punkt Polski (2499 m n.p.m.) i należy do Korony Europy. Masyw Rysów posiada trzy wierzchołki. Najwyższy z nich (tak zwany środkowy – 2503 m n.p.m.) leży po stronie słowackiej, podobnie jak najniższy wierzchołek południowo-wschodni (2473 m). Na granicy polsko-słowackiej znajduje się średni co do wysokości, północno-zachodni wierzchołek o wysokości 2499 m n.p.m., który jest najwyżej położonym punktem Polski. Rysy cechują się dużą wysokością względną, wznosząc się ponad 1100 metrów nad powierzchnię Morskiego Oka.
Był to ostatni dzień pobytu w górach, jeszcze tego samego dnia mieliśmy ruszyć w drogę do domu. Tej nocy nie mogłem spać, może było to spowodowane podekscytowaniem tym, że jednak będę miał szansę wejścia na Rysy, o którym marzyłem od dawna, dlatego też wstałem o 3:30 i zacząłem przygotowania do wyjścia, o godzinie 4:20 byłem gotowy do wyjścia lecz skutecznie powstrzymały mnie zamknięte drzwi schroniska, wtedy powiedziałem sobie - no ładnie, co robić ? Zacząłem szukać innego wyjścia i na szczęście znalazłem je przez zaplecze. O godzinie 4:30 stałem gotowy do wyruszenia przed schroniskiem, było 3 stopnie mrozu, piękne rozgwieżdżone niebo ale wiał bardzo silny wiatr, który skutecznie zasypał ślady na Morskim Oku i jak się później okazało wszystkie ślady z poprzednich dni zostały skutecznie zasypane. Jeszcze przed wyjściem widziałem przez okno dwójkę ludzi na podejściu do Czarnego Stawu ale i ich ślady też były zasypane także do momentu zbliżenia się do nich musiałem torować. Szedłem bardzo szybko jak na swoje warunki i na Czarnym Stawie zameldowałem się po 40 minutach od wyjścia a tam dopiero przekonałem się jak mocno wieje. W takich warunkach, przy wiejącym wietrze, śniegu po kolana i 900 metrów do podejścia miałem obawy czy aby na pewno uda mi się wejść, postanowiłem jednak spróbować i poszedłem ledwo widocznym śladem dwójki, która wyprzedzała mnie o długość stawu.

Jakoś krok po kroku wszedłem na wysokość 1750 m. gdzie zaczęło się rozjaśniać co znacząco wpłynęło na moje morale chociaż wiatr wiał dalej z dużą siłą. Brnąłem tak w śniegu za poprzedzającą dwójką i tak dotarłem do wysokości 2050 m. czyli Buli po Rysami gdzie ową dwójkę dogoniłem i dalsze wspinanie odbywało się już w trójkę. W tym momencie uzmysłowiłem sobie, że nic nie może mnie już powstrzymać przed wejściem na upragniony szczyt. Dalej szliśmy już w coraz lepszych nastrojach pomimo ciągle wiejącego wiatru, tak krok po kroku zdobywaliśmy kolejne metry żeby po około 5 godzinach od wyjścia, wejść jako pierwsi tego dnia na najwyższy szczyt Polski - Rysy. Zimowe Rysy zdobyte, pora na gratulacje, zdjęcia, filmy i oczywiście musiałem przejść na słowacki szczyt, na którym nigdy nie byłem pomimo trzech letnich wizyt na polskich Rysach. Rysy miały być wisienką na torcie i takie właśnie były tylko, że tortu nie było ale to szczegół :-). Na szczycie byłem około pół godziny i trzeba było schodzić co wykonałem w dobrym tempie i już przed 13:00 byłem w schronisku gdzie odpocząłem, zabrałem plecak z przechowalni, przepakowałem się i poszedłem w kierunku Palenicy na busa a około 16:00 siedziałem już w samochodzie do domu.

Kościelec - Zima 2016
Wspólnie z kolegami jeszcze pod koniec lata zaplanowaliśmy kilkudniowy wypad zimowy w Tatry, celem miała być zimowa Orla Perć. Plany planami a rzeczywistość okazała się zgoła inna i niestety warunki w Tatrach, w terminie wybranym przez nas całkowicie pokrzyżowały nam plany. W Zakopanem pojawiliśmy się w czwartek 14.01, ja dojechałem autobusem a koledzy trochę po mnie samochodem. Na początek musiałem dostać się do Murowańca co uczyniłem szlakiem przez Boczań. W schronisku zameldowałem się o 10:15 i pozostało mi poczekać na kolegów. Na ten dzień mieliśmy w planie spacer nad Zmarzły Staw a tam wspinaczkę na pobliskich lodospadach. Niestety ilość śniegu nie pozwoliła nam na dojście do lodospadów ale doszliśmy do miejsca gdzie Zmarzły Staw był już widoczny. Warunki, które napotkaliśmy spowodowały diametralną zmianę planów. Na dzień następny za cel obraliśmy sobie Kościelec żlebem Zaruskiego.

Kościelec (2155 m) – szczyt w Dolinie Gąsienicowej w Tatrach Wysokich. Znajduje się w bocznej Grani Kościelców, która od Zawratowej Turni odbiega w północnym kierunku, dzieląc Dolinę Gąsienicową na Czarną i Zieloną. W Grani Kościelców od Zadniego Kościelca (2162 m) oddziela go Kościelcowa Przełęcz (2110 m), a od Małego Kościelca (1866 m) przełęcz Karb (1853 m). Wierzchołek Kościelca wznosi się 533 m ponad powierzchnię Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Pobudka o 6:00 a wyjście około 7:00, krótko po 7:00 byliśmy w drodze na Czarny Staw Gąsienicowy. Nocne opady śniegu znowu pokrzyżowały nam plany i z wejścia żlebem pozostały tylko wspomnienia. Po krótkiej rozmowie ustaliliśmy, że ja pójdę zwykłą drogą na Kościelec (w końcu przyjechałem z Ustki i na jakiś szczyt musiałem wejść) a koledzy pójdą powspinać się na lodospadach. Ruszyłem więc w kierunku Karbu, droga była ciężka z powodu dużej ilości kopnego śniegu. Sytuacja poprawiła się od Karbu, było mniej śniegu ale za to więcej lodu, na który trzeba było bardzo uważać bo łatwo było stracić równowagę nawet z rakami na nogach. Droga na Kościelec minęła mi szybko i bez niespodzianek. Na szczycie pojawiłem się po 2:30 od wyjścia z nad Czarngo Stawu co biorąc pod uwagę warunki było moim zdaniem niezłym czasem. Na szczycie jak zwykle obowiązkowe fotki, filmy i droga powrotna na dół. Za drogę zejściową obrałem sobie szlak przez Zielony Staw. Do schroniska dotarłem około 14:00, poczekałem na kolegów, z którymi podczas wieczornego piwa stwierdzłem, że dzień był bardzo udany. Siedząc sobie tak w schronisku ustaliliśmy, że w ostatni dzień czyli sobotę (nie dostaliśmy wolnych miejsc na noc z soboty na niedzielę) jeżeli warunki pozwolą przejdziemy się na Skrajny Granat.

Niestety przez większość nocy i cały poranek padał śnieg i z planów znowu wyszły nici. Poszwędzaliśmy się trochę w okolicach Czarnego Stawu i około 12:00 wróciliśmy do schroniska przepakowaliśmy się i ruszyliśmy do Zakopanego.

Tatry - Zima 2016
Tatry - Luty 2016
Ponownie udało nam się zaplanować i zrealizować zimowy wyjazd w Tatry, niestety tym razem pogoda skutecznie zweryfikowała nasze plany ale jak to w górach i tak było super. Pierwszego dnia po niemal 900 km. drodze w planie mieliśmy dojście do schroniska "Murowaniec" oraz mały rekonesans w postaci podejścia pod Zmarzły Staw. Do schroniska dostaliśmy się po 2,5 godziny co biorąc pod uwagę ciężkie plecaki i zimę było niezłym czasem. W schronisku około godziny 12:00 byliśmy gotowi do wyjścia i tak też zrobiliśmy. Ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego, już na początku drogi przekonaliśmy się, że jednak śniegu jest więcej niż się spodziewaliśmy. Droga na Czarny Staw jest bezproblemowa, ostrzejsze podejścia z niestety większą ilością śniegu zaczynają się po przejściu przez Czarny Staw. Zimowa droga na Zmarzły Staw wiedzie korytem strumienia, który wypływa ze Zmarzłego Stawu. Ilość śniegu oraz bardzo słaba widoczność zakończyła nasz rekonesans mniej więcej 25 m. w pionie przed Zmarzłym Stawem ale i tak uznaliśmy nasze wyjście za udane i uczciliśmy ten fakt wieczorną butelką piwa w schronisku :-).

Drugi dzień przywitał nas piękną słoneczną pogodą z niewielkim mrozem, według planów mieliśmy zdecydować czy idziemy w kierunku Kościelca czy Świnicy, zdecydowaliśmy się na Świnicę. W przeciwieństwie do Doliny Gąsienicowej na Kasprowym Wierchu zaczął wiać silny przenikliwy wiatr, który momentami chciał nas zwiać z grani. W górnej stacji wyciągu ubraliśmy się cieplej a na buty założyliśmy raki, po wykonaniu kilkunastu fotek udaliśmy się w kierunku Beskidu. Po mimo silnie wiejącego wiatru dotarliśmy do celu bez komplikacji, dopiero mocno strome i zaśnieżone zejście z Beskidu troszeczkę przestraszyło moją żonę dlatego też dla bezpieczeństwa i treningu powiązaliśmy się liną, z którą powędrowaliśmy dalej przez Liliowe i trawers Pośredniej Turni do Przełęczy po Świnicą. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Świnicy, żona prowadziła nasz dwójkowy zespół wspinaczkowy. Po około 100 m. podejścia żona z żalem stwierdziła, że trochę się obawia stromizny stoku oraz mocno zmrożonego śniegu i chce odpuścić wejście. Dopiero kilka dni po fakcie na chłodno doszliśmy do wniosu, że to ja powinienem prowadzić i wtedy byłaby szansa na wejście ale co się odwlecze to nie uciecze i kiedyś wrócimy i załatwimy ten problem. Do schroniska wróciliśmy przez przełęcz Liliowe zielonym szlakiem.

Trzeciego dnia przenosiliśmy się do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, w planach było przejście przez przełęcz Zawrat, niestety ilość śniegu spowodowała zmianę planów, zeszliśmy więc przez Boczań do Zakopanego i busem pojechaliśmy do Palenicy Białczańskiej. Początkowo pogoda była znośna, dopiero po wejściu do Doliny Roztoki zaczął padać deszcz, który bardzo mocno wpłynął na nasz morale, na szczęście po pokonaniu połowy drogi deszcz przeszedł w śnieg co trochę poprawiło nam humory. Dobrze, że w schronisku jest suszarnia i udało na się wszystko wysuszyć na następny dzień. W schronisku pojawiliśmy się około 15:00 i resztę dnia poświęciliśmy juz tylko na odpoczynek.

Następnego dnia pogoda nie poprawiła się chociaż bardzo tego chcieliśmy, była bardzo mała widoczność i pruszył momentami drobny śnieg, tego dnia plan był następujący. Ja wcześnie rano miałem iść zobaczyć czy jest jakiś wydeptany szlak na Kozi Wierch i ewentualnie szybko wejść na niego żeby później już wspólnie pójść w kierunku przełęczy Zawrat. Niestety od znaku na Kozi nie było już żadnych śladów, widoczność 10-20m. więc postanowiłem zawrócić, nie dość tego w drodze powrotnej złamałem łącznik od raka co mnie bardzo zdołowało ponieważ bez raków mógłbym zapomnieć o jakichkolwiek poważniejszych wejściach w góry. Do schroniska wróciłem przed ósmą co spowodowało spore zdziwienie mojej żony. Na moje szczęście żona myślała na ten moment zdecydowanie lepiej ode mnie i wymyśliła sposób na to żebyśmy oboje mieli raki co zdecydowanie poprawiło mi humor i moje myślenie. Postanowiliśmy zejść do jadalni schroniska na herbatę i pomyśleć co robić dalej, wtedy to zobaczyliśmy za oknem grupę sześciu osób szykujących się do wyjścia. Pomyśleliśmy, że jak ruszymy za nimi to na pewno będzie większa szansa dotarcia gdziekolwiek niż we dwójkę, dopiliśmy herbatę, szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy za nimi. Okazało się, że poszli oni w kierunku Zawratu co nas bardzo ucieszyło bo była szansa na uratowanie chociaż części naszych planów. Brnęliśmy tak za nimi w głębokim śniegu a wydeptany szlak przez nich nie za wiele pomagał ale szło się trochę lepiej. Dotarliśmy tak w okolice Kołowej Czuby a tam okazało się, że poprzedzająca nas szóstka ludzi zawróciła, po rozmowie z nimi i ocenieniu naszych szans na dojście stwierdziliśmy, że o tej porze nie zdołamy już przetorować drogi na Zawrat i trzeba zawracać do schroniska. Mimo niepowodzenia była niezła górska wspinaczka w niesprzyjających warunkach.

Piąty dzień to zdecydowanie lepsza pogoda niż dzień wcześniej, według planów mieliśmy ruszać przez Szpiglasową przełęcz do Morskiego Oka, tak jak poprzednio duża ilość śniegu i nie przetarte szlaki spowodowały zmianę planów i zeszliśmy przez Dolinę Roztoki do drogi na Morskie Oko. Około godziny 14:00 zameldowaliśmy się w schronisku a resztę dnia spędziliśmy na odpoczynku i obijaniu się :-). W schronisku Morskie Oko mieliśmy zostac do soboty lecz niesprzyjająca pogoda zmusiła nas do wyjazdu dzień wcześniej. W piątek szóstego dnia przeszliśmy się tylko nad Czarny Staw zobaczyć jak warunki w drodze na Rysy, niestety dodatnia temperatura spowodowała duże zagrożenie lawinowe co było bardzo dobrze widoczne w pobliżu Czarnego Stawu pod Rysami, co chwilę coś leciało żlebami. Śnieg był głęboki, mokry i tylko kwestią czasu było jak gdzieś wyjedzie jakaś lawina, która mogłaby zabrać ewentualnych wspinaczy ze sobą. Nie dość tego wiał silny porwisty wiatr, który na pewno w okolicach szczytu przybrałby zdecydowanie na sile. Dlatego też pokręciliśmy się trochę w okolicach stawu i wróciliśmy do schroniska z nadzieją, że następny dzień okaże się łaskawszy pod względem pogody bo bardzo chcieliśmy spróbować wejść na Szpiglasowy Wierch, niestety następny dzień był jescze gorszy od poprzedniego. Padał mokry śnieg, widoczność kończyła się na wysokości około 1800 m.n.p.m., te okoliczności spowodowały decyzję o wcześniejszym powrocie do domu.

Tatry Zachodnie 2016
Tatry Zachodnie (słow. Západné Tatry, dawniej Liptovské hole, Liptovské Tatry, niem. Liptauer Alpen, Liptauer Tatra, Liptauer Hochgebirge, Arva-Liptauer Hochgebirge, Westliche Tatra, węg. Liptói-Tátra) – największa, zachodnia część Tatr położona w Polsce i na Słowacji. Nazwa rozpowszechniła się w polskiej literaturze dopiero po 1868, dawniej używano także nazw: Hale Liptowskie, Hale Liptowsko-Orawskie, Hale Liptowsko-Nowotarskie.
Jesienią zaplanowaliśmy sobie wypad w Tatry Zachodnie, gdzie trzy dni nocowaliśmy w schronisku w Dolinie Chochołowskiej i trzy dni w Dolinie Kościeliskiej. Plany jak co roku były ambitne i pewnie zostały by wykonane gdyby nie bardzo mglista i mokra aura jesienna. Pierwszego dnia zaraz po dotarciu do schroniska w Dolinie Chochołowskiej po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w góry. Tego dnia pomimo padającego momentami deszczu udało nam się wejść na Grzesia, Rakonia i z pod Wołowca zeszliśmy do schroniska. Drugi dzień to podział na dwie ekipy, ja samotnie ruszyłem z zamiarem wejścia na Rohacze, niestety brak jakiejkolwiek widoczności spowodował zmianę moich planów. Po wejściu na Wołowiec ruszyłem na wschód w kierunku Jarząbczego Wierchu a później w dół na Kończysty Wierch i Trzydniowiański Wierch gdzie spotkałem się z żoną i córką, które weszły od drugiej strony. Już wspólnie zeszliśmy do schroniska. Trzeciego razem z córką wszedłem jeszcze raz na Wołowiec, żona postanowiła zrobić sobie dzień restu.

Czwarty dzień to przejście do Doliny Kościeliskiej przez Przełęcz Iwaniacką do schroniska Ornak w Dolinie Kościeliskiej. Tego dnia ja z córką ruszyliśmy do Jaskini Mylnej, którą już bardzo dawno temu obiecałem sobie przejść. Żona, niestety z powodu bólu kolan postanowiła zostać w schronisku do końca dnia jak również w dniu następnym.

My natomiast w dniu następnym postanowiliśmy wejść na conajmniej Błyszcz ale na Ornaku okazało się, że bardzo silny i zimny wiatr oraz niska temperatura nie pozwolą nam na dotarcie na zaplanowany szczyt. Po powrocie już wspólnie poszliśmy na spacer nad Staw Smreczyński. Ostatniego dnia pobytu wszyscy razem poszliśmy połazić po jaskiniach oraz Wąwozie Kraków.
